Cykl wspomnień – Józef

Wysłuchałam i spisałam wspomnienia pana Józefa.

Już po raz czwarty przedstawiam przeżycia Seniorów z Klubu Senior+.

(-)Terapeuta Bożena Daniluk

Urodziłem się w 1941 roku na kresach wschodnich w miasteczku Czortków, województwo Tarnopol.

Dzieciństwo spędzałem w bardzo trudnym czasie, w strachu i ogromnym napięciu. Banda UPA mordowała Polaków.

Znajomi Ukraińcy ostrzegali, żeby nie spać w domu, bo mogą nas w nocy zarżnąć. Dzięki znajomym mieliśmy informacje. Był czas, że dom mógł być spalony. Mama na rękach przenosiła mnie koło jeziora, przez trzciny do domku Ukrainki. Spaliśmy wszyscy na tzw. zapiecku.

Dziwne, nie mogę zrozumieć, że pamiętam dokładnie piec, chatkę jakby to było dzisiaj. W dzień wracaliśmy do domu.

Mama była osobą mocno wierzącą i zawsze polecała się Matce Boskiej. Uważała, że Siła Boska miała ją w swojej opiece.

Pamiętam domek w sadzie i oswojoną wydrę, którą mogłem głaskać. Tak jak pies nie odstępowała mnie na krok.

Przyszedł czas, że można było wyjechać na tzw. przesiedlenie. Przygotowania do wyjazdu polegały na zapasach – słonina solona i bimber w kanie po mleku.

Podróż odbywała się w wagonach bydlęcych. Spanie na słomie wśród nieznanych nam ludzi. Kilka dni jechaliśmy w dusznych wagonach ze zwierzętami. Ludzie cieszyli się z końca wojny. Grali na różnych instrumentach, palili skręty i pili bimber. Gdy dotarliśmy do Krakowa, przygotowano nam prowizoryczne namioty, gdzie koczowaliśmy do momentu wyjazdu do Bytomia. Tam też chodziłem do przedszkola. Byłem krnąbrnym, wszędobylskim chłopcem. Kiedyś wymazałem szybę wystawową szewcowi, pamiętam jak mocno bił mnie po tyłku, wróciłem do domu i tam też czekał na mnie skórzany pas ojca ułana.

Gdy ojciec dowiedział się, ze szewc sam wymierzył mi karę, poszedł do niego i zdemolował mu lokal. Przedszkole prowadzone było przez siostry zakonne. Tam uczyłem się szyć, teraz bardzo mi się to przydaje.

Mam w pamięci konne, czarne karawany, które po bruku głośno przewoziły trumny górników.

Powietrze w Bytomiu miało sadzę i pył węglowy, który był wszędzie, firanki i pranie na sznurku było czarne.

Wędrowaliśmy jak Cyganie. W Bolesławcu mieszkaliśmy z niemieckim małżeństwem, które czekało na wyjazd do Niemiec. August bardzo gruby, a jego żona jak zapałka .Bawiłem się z dziećmi niemieckimi i rosyjskich wojskowych przez co władałam dosyć dobrze tymi językami i jako mały chłopiec byłem tłumaczem w moim domu.

Bardzo się jąkałem po różnych przeżyciach wojennych, mówiłem mową lwowsko- galicyjską.

Moi rodzice przyjaźnili się z pewną rodziną, gdzie gospodarz miał zamiast nogi drewnianą kulę. Przetrzymywał w niej buteleczkę z wódką .Gdy był nerwowy to rzucał w nas tą kulą.

Gdy tata miał kaca to wysyłał mnie do sklepu po sok z kapusty i ogórków kiszonych. Nic za to się nie płaciło. W ogromnych beczkach były śledzie, ogórki, kapusta i czerwony kawior.

Chodziłem w zużytych, butach wojskowych. Puste miejsca w bucie wypełniane były gazetami, a zamiast skarpet onuce. Trudniej było biegać, bo buty zsuwały się z nóg.

Nosiłem je 2 lata.

Mama w kamiennych garnkach kiełbasę zalewała smalcem i peklowała w soli parę miesięcy słoninę grubą na cztery palce.

Ojciec do kości zwierząt dodawał sodę kaustyczną i robił mydło w płynie. Kąpaliśmy się raz w tygodniu, w wodzie po rodzicach.

W domu były piece węglowe. Sąsiadki wspomagały się jak mogły, gdy jedna rozpaliła w piecu to dzieciaki z innych domów biegały z szufelkami i do swojego domu przynosiły żar.

Część mieszkańców miała poletka. Podczas żniw całe rodziny z dziećmi pomagały. Po pracy był poczęstunek – jedzenie i alkohol. Wszyscy się cieszyli, bo trzeba było pomagać. Żadnych pieniędzy, żadnej zapłaty.

Bardzo czekałem na moją pierwszą Komunię Świętą.

Jakież to było święto kiedy mama ugotowała budyń, czyli leguminę i poczęstowała też moich wszystkich kolegów.

W szkole była ogromna dyscyplina. Nauczyciel mógł ciągnąć za uszy, bić linijką po rękach i stawiać do kąta.

W domu przeważnie była poprawka. ”Dyscyplina”- kabel, pas czy bat wisiały na drzwiach gotowa do użytku.

W tym czasie leczono się ziołami, byłem bardzo tym zainteresowany. Chłonąłem tę wiedzę i w trzeciej klasie starsze osoby pytały jakie zioła brać i na jakie choroby. Każda gospodyni robiła kwas chlebowy, kwas buraczany, dżem z tarniny, z chmielu piwo. Zalewano też orzechy spirytusem.

Z jabłek i żyta gospodarze robili wino, którym wzajemnie i bardzo często się delektowali.

W tamtych czasach obowiązywał kodeks honorowy Boziewicza .Nie wolno kopać leżącego, bić w kilku jednego. .Panie miały pierwszeństwo, nie mogły nosić spódnicy powyżej kolan, paznokcie nie mogły być pomalowane czerwonym lakierem.

Nosiło się gaz -rurki, czyli metalową rurę owiniętą gazetą do samoobrony.

W aptece, w butlach pływały pijawki, które stosowano na trudno gojące się rany i opuchliznę. Mama stawiała szklankami bańki na plecach w razie przeziębienia.

Od Amerykanów dostawaliśmy sok grejpfrutowy, mąkę kukurydzianą/mamałygę/i grubą czekoladę.

Felczerzy z wojska żółtaczkę leczyli chrzanem i różnymi ziołami. Zjadłem kiedyś wędzonego dorsza, który był nieświeży .Dostałem 40 stopni gorączki. Felczer robił miksturę – szklanka chrzanu i szklanka wody. Byłem zmuszony to pić.

Wierzono w rzucanie klątwy i odczynianie uroków.

Zajmowały się tym panie, które miały wizje i dar przewidywania. Pamiętam wróżby, które mi się spełniły.

Gdy proszono lekarza na wizytę do domu czy przyszedł listonosz z listami, to było oczywiste, że musiał być odwieziony końmi do domu, bo „popróbował” kielicha.

Ludzie byli bardzo gościnni, mama mówiła-„Jaki porządny gość. wszystko z talerza zjadł, wypił butelkę wódki i poszedł na własnych nogach”

Świat zmienił się bardzo, teraz trzeba anonsować się i umawiać, aby przyjść z wizytą do znajomych czy rodziny. Kiedyś brało się ćwiartkę spirytusu, sok wiśniowy i o każdej porze szło się w gości.

Przed domami sąsiedzi przesiadywali na ławkach, a dzieci biegały beztrosko do późnego wieczora. To były czasy…

Józef

Przejdź do treści